W drodze do domu



Od poniedziałkowego wieczora nie działał system air canada i nie mogłam zrobić odprawy przez internet. Emilia mówiła, ze to nie problem, bo ona nigdy nie robi tego z domu tylko już na lotnisku, ale jednak mnie to stresowało. Wujek zawiózł nas do Toronto i dobrze, że z nami nie czekał, bo kolejka do odprawy i oddania bagażu była ogromna. Całe szczęście przemieszczała się dość szybko. No i nasi chłopcy z rekinami na głowach wzbudzali powszechny usmiech i okrzyki zachwytu, więc mocno rzucaliśmy się w oczy pracownikom linii lotniczych. Wszyscy pytali gdzie kupiliśmy te czapki, a pan, który przyjmował nasz bagaż nawet w ramach rekompensaty za trudnosci w odprawie dał nam vouchery na jedzenie na aż 80$! Okazało się, że ten pan też leci do Warszawy za tydzień i nie może się doczekać polskiego jedzenia.
Plan był piękny, żeby w samolocie do Londynu spać- zwlaszcza Tomek. Niestety jedynym, który zasnął był Olgierd. Choć Toronto opuściliśmy z lekkim opoźnieniem, to na Heathrow byliśmy na czas. Niestety samolot LOTu miał już godzinną obsuwę, więc Okecie powitało nas o 15 lokalnego czasu. Tomek w tym samolocie zasnął juz nawet przed startem, ale co to za pocieszenie 2h snu, kiedy w perspektywie 3h za kierownicą. Walizki tez dotarły bez uszczerbku. Nasluchałam się o zagubionym i uszkodzonym bagażu, więc pakując rozsądnie rozkladałam wszystkie pamiątki i prezenty do każdej z czterech walizek.
Mama Agaty uratowała nam życie przepysznym obiadem, bo jakoś tym razem na myśl o KFC wcale nie odczuwaliśmy ekscytacji!
W drodze do Poznania chłopcy spali jak zabici, ja przysypiałam też i tylko Tomek walczył z autostradą. Nie chciał, żebym go zmieniła i na serio cieszę się że dojechaliśmy bezpiecznie.

Komentarze