Podróżny nebulizator



Pierwsze wyjazdy z Olkiem były dość skomplikowane. Ze względu na konieczność przyjmowania leków we wziewach podróże planowaliśmy z przestankami na poszukiwanie prądu. W efekcie zatrzymywaliśmy się w McDonaldach, na stacjach benzynowych - najczęściej w toaletach. Na lotniskach pod ścianami albo również w ubikacji. Zawsze były to akcje krępujące, a często też niesmaczne.

Potem odkryliśmy przetwornicę, czyli coś, co po podłączeniu do samochodowego wejścia na zapalniczkę jest w stanie dać prąd umożliwiający właczenie nebulizatora w aucie. No i fajnie, duży postęp, jedziesz autem i wdychasz, komfortowo, bez obcych oczu, które Cię obserwują.
Ale teraz to mamy dopiero hit! Malutki, lekki nebulizator na baterie! Mamy go od wczoraj i jesteśmy dopiero po jednym teście. Jest zaskakująco cichy! Aż nie zauważyłam, kiedy go Olek włączył! I jest naprawdę mały i lekki!

Pani ze sklepu medycznego uprzedzała, aby nie używać go na codzień. Jeśli jesteśmy w domu czy w hotelu, lepiej korzystać ze stacjonarnego. Ale w autokarze, w samolocie ten powinien się sprawdzić. To trochę minus, bo wożenie ze sobą dwóch nebulizatorów jest upierdliwe. Tą samą opinię powtórzyła Pani w zaprzyjaźnionej aptece - kupiła podobny dla swojego syna (innej marki, ale na tej samej zasadzie działania) i niestety zepsuł się po tygodniu. Oby nasz był trwalszy, bo bardzo go potrzebujemy. Pierwsze solidne testy przejdzie już w pierwszej połowie kwietnia - chłopaki jadą do Anglii. Dam znać za jakiś czas czy nadal działa i jak się spisuje.


Komentarze