Kanada. Tobermory


W sobotę około 8 ruszyliśmy w trasę. Czy ja już wspominałam, że tu wszędzie jest daleko i z byle wycieczki robią się 3h drogi w jedną stronę? Ale to wyłącznie na plus, bo ja lubię jechać i oglądać wszystko dookoła!
Z Kitchener przez Waterloo, a potem już tylko drogą nr 6 do końca półwyspu Bruce. W Forest Mountain szybki postój na kawę w Tim Horton. Pomimo internetowych rekomendacji żeby zamówić double double - czyli podwójny cukier i podwójną śmietankę zrezygnowałam z cukru. Dla dzieciaków kupiłam Canada Day Donuts, niech mają nadmiar lukru w kształcie kanadyjskiej flagi.
Po drodze jeszcze ze 3 ciut większe miejscowości i wjeżdżamy na półwysep. To jedyna droga, która przez niego prowadzi. Są na niej znaki "don't see dont't pass" i od razu wyobrażam sobie zaspy śniegu zimą- nie do przejechania!
W Tobermory parkujemy auto na parkingu należącym do firmy organizującej rejsy po jeziorze i idziemy do biura kupić bilety na statek. Poltorejgodzinny rejs odpływa za 10min więc Pani odsyła nas do kasy na samym brzegu. Dobiegamy tam na czas. Kupujemy 4 bilety i pytamy o jakiś kwitek dla klientów, żeby okazać na parkingu.
- nie ma problemu - mówi przemiła pani w kasie - potrzebuję tylko markę i model auta
Patrzymy z Tomkiem na siebie zaskoczeni. W jednej chwili, synchronicznie odpowiadamy:
- yyy chevrolet!
- yyy duży i czarny!
Pani się śmieje, a ja jej na to, że my mieszkamy w Europie i że u nas wszystkie auta są mniejsze i nie tylko auta, więc tutejszych zupełnie nie rozpoznajemy!
Pogoda jak na ten rejs mogłaby być lepsza, choć w kluczowych momentach zza chmur wychodzi słońce. Z pokładu statku widzimy zatopiony w zatoce Light Tube wrak. Niesamowite wrażenie! Podobnie jak domy wybudowane na skałach z zejściem do wody przez drewniany pomost. Przepływając obok wyspy Flowerpot już żałujemy, że nie zdecydowaliśmy się na rejs 4,5h z piknikiem na wyspie i zazdroscimy tum, którzy z lądu machają do nas na łodzi.
Po zejściu do portu siadamy na skałach i przygotowujemy lunch z twgo wszystkiego, co zapakowała nam Emilia. Ciocia usmażyła klopsy i Sewi stwierdza, że pyszne zupełnie jak u babci.
Po lunchu krótki spacer przez portowe sklepiki - Tobermory jest naprawdę małe- i wsiadamy do wielkiego czarnego auta, żeby wracać. Droga powrotna jest monotonna i Tomek potrzebuje krótkiej drzemki.  Zatrzymujemy się w pierwszej z brzegu miejscowości, na parkingu pomiędzy sklepem a jeziorem. Razem z dzieciakami idziemy na lody i umawiamy się na powrót za 25-30 min. W stronę jeziora jest jedynie camping i bufet. Tam kupujemy lody i jedząc idziemy na brzeg, bo zobaczyłam tam coś, co mnie zainteresowało: całkiem spory, kamienny pomnik... świstaka! Wracając do samochodu trafiam na klatkę z informacją, że to wybieg Williego, świstaka, który co roku w lutym wychodzi i spoglądając na własny cień przepowiada nadejscie wiosny lub długą zimę! W Polsce czasem wspominają o nim, jeśli akurat brakuje gorętszych tematów.
Cudowny dzień! Jezioro Huron ponad wszystko!



Komentarze